Strona:Złoty Jasieńko.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

było to uczucie gwałtowne, młodzieńcze którego wiele wyszafował Wilmuś na bardzo płoche miłostki, ale spokojne przywiązanie dla istoty, któréj się trochę lękał i z którą nie śmiałby był nawet na swój dawny sposób pożartować. Łączyła ich miłość dla staruszki, może trochę, wspólny dziś wstręt do człowieka co i Tekli życie zatruł, a na ostatek poczciwe dwa serca, które nie mogą zbliżywszy się pozostać sobie obojętnemi. Tekla téż mimo wszystkich wad Wilmusia, może dlatego że charaktery ich się niezmiérnie róźniły, polubiła go, przywiązała się doń.
I znośném byłoby to ciche życie dwojga istot, a każdy dzień by mocniéj węzły między niemi ściągał, gdyby nie widoczny upadek na siłach, naostatek choroba Mateuszowéj.
Z początku nie można tego było nazwać nawet chorobą, tylko wielkim i głębokim żalem, ale zwolna żal przeszedł w osłupienie, zdrętwienie, zwątlił sił resztę i zmienił się w groźne wycieńczenie. Potrzeba było wezwać lekarza, który przepisał leki, ale głównie obwiniał sam wiek i moralne wpływy. Jakże je było usunąć! Lekarstwa które wzmacniać miały, budziły gorączkę, nie pomagały.
Z każdym dniem było widocznie gorzéj a gorzéj. Mateuszowa mówiła mało, w końcu prawie nic, nie przyjmowała pokarmów, chodzić nie mogła, modliła się z nałogu, jednę tylko powtarzając