Strona:Złoty Jasieńko.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Qui tacet conscentire videtur, rzekł Wilmuś śmiejąc się — jak czkawka odbija mi się szkolna łacina. Hej! hej! ktoby to na mnie spojrzawszy powiedział że tak pięknie trzecią klasę skończyłem, nim mnie ze szkół wypędzili. A dalibóg niesprawiedliwie, ślusarz zgrzeszył a kowala powiesili. No, ale to stare dzieje.
— Z łaski jegomości miałem o czém piechotą odbyć podróż do Warszawy, mówił Wilmuś.
— Jegomość — przerwał nagle, pozwoli mi usiąść bo nogi mam przebrzękłe.
To rzekłszy i nie pytając już o pozwolenie, Wilmuś rzucił się na stojące krzesło, szybko pozdejmował buty i został z nogami poobwijanemi w szmatki wcale nieeleganckie. Tramiński się obejrzał, ale nie powiedział nic, ramionami tylko ruszył.
— Jegomość sobie myśli — bezwstydny! ale żebyś wiedział jak nogi mnie bolą! Na lewéj pęcherze takie.
— Ale ja mam robotę, trutniu jakiś! oburzył się Tramiński.
— No dobrze, przecież jeszcze pióra niepotemperowane, papier nie ułożony, a ja z moją historyą w pół kwadransa skończę.
Otóż jegomościuniu, pożegnałem nasze miasteczko bez żalu, tylem tu guzów nabrał i głodu namarł! Podróż mogła być filozoficzna i sentymen-