Strona:Złoty Jasieńko.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Znowu mu przeleciało przez głowę, że brat chodzący do szkół jest słabowitego zdrowia, blady, pokaszlujący. A tu z drugiéj strony taka gwałtowna piéniędzy potrzeba.
— Ale zmiłuj się pan — odezwał się, łagodząc ton, do Sebastyana — nie miéj pan do mnie żalu, przykroby mi było żeby się nasze stosunki przez to zachwiały. Cóż ja winienem? powiédz sam.
— Pan? nic — jeśli kto winien to ja, dodał chmurno pan Sebastyan — ja, ja! pisz pan weksel. Stało się. Niéma co o tém mówić.
— Pan masz żal do mnie?
— Nie, do siebie, bom stary bałwan!! rzekł, nie do kufra idąc, ale do stojącéj w oknie szkatułki na ziemi, i dobywając z niéj kupkę biletów — którą rzucił na stół przed Szkalmierskim.
— W istocie, kochany panie Zwiniarski, postawiłeś mnie w tak przykréj ostateczności, co było począć? gdybym wiedział.
— A no! nie mówmy już o tém, pisz pan.
Mecenas z wielkim pośpiechem wypełnił weksel, na który mieszczanin ani spojrzał. Zapewne przykre położenie i nagłość były powodem że omyłką zamiast sześciomiesięcznego położył termin roczny. Ale Zwiniarski nie czytał wekslu, pilno mu go było skryć przed żoną przed którą całą tę nieszczęsną sprawę zataić pragnął, rzucił go więc do szkatułki.