Strona:Złoty Jasieńko.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Szczęśliwa kobiéta, rzekł, ta baronowa; choć trochę późno, ale powinnaby po ojcu ładną summę odziedziczyć.
— Będzie milion złotych, odparł cicho mecenas, wprawdzie obwarunkowanych, oplątanych, ale gotowych, a że garbata panna Felicya trudnoby za mąż wyszła, jest tedy widok jeszcze drugiego miliona.
Nieznajomy oczy wytrzeszczył, salami mu uwięzło w ustach.
— To nad wszelkie spodziéwanie! zawołał.
— Ale tak jest, uśmiéchając się, rzekł mecenas, są tam klauzuły, warunki, ale p. Felicya procesować nie będzie i można z jéj stanu zdrowia miarkować że długo nie pożyje, naówczas baronowa będzie dwumilionową panią.
— Ładna rzecz! zawołał uśmiéchając się podróżny i wskazał na szklankę którą mecenas rozochocony wypróżnił.
— Prezes podobno na to czyha — dodał — ale wiem że z tego nic nie będzie.
— Co? ta stara szkapa z pobrzękłemi nogami, ten pedogryk! rozśmiał się nieznajomy, juściż!
— Ale zapewne baronowa sobie wybrać potrafi kogoś stosowniejszego i milszego. Słyszałem dodał cicho, że ma jakąś na pół zwietrzałą miłość, a raczéj tylko wspomnienie jakiegoś starego romansu z porucznikiem od huzarów, nazwiska jego