Strona:Złoty Jasieńko.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dziękuję panu za komplement, rzekła spokojnie — ale wiem żem go winna grzeczności jego, nie sobie. Pan, co bywasz w towarzystwach tylu, wiész dobrze czego świat wymaga od tych którzy są u niego w łaskach. Może mi właśnie zbywa na tych świetnych przymiotach.
Mecenas się zarumienił; po dźwięku głosu, spokoju, powadze panny Apolonii domyślił się już w niéj czego innego wcale niż się spodziéwał. Myślał że znajdzie istotę próżną, znudzoną odosobnieniem.
— Z pewnością, odpowiedział, nie zbywa pani na niczém czego świat żądać może, prócz ochoty pokazania się na nim.
— To prawda — rzekła dobrodusznie Polcia — nie żebym go sobie lekceważyła, albo go miała za niedostępny dla siebie — ale — doprawdy, w moim świecie mi dobrze i żadnego nie żądam a nawet ciekawą nie jestem.
— To prawie nienaturalne w młodości pani.
— Może być — mówiła Polcia, ale charaktery i usposobienia są różne, ja lubie dom i — spokój.
— A! panie, odezwał się p. Sebastyan, który już dłużéj wytrzymać nie mógł, to jest istotnie perła, ale jak mówią o perłach że ich gdzieś pono aż w morzu indyjskiém szukać potrzeba, tak i onaby się — Bóg widzi, ukryć rada.
Polcia się zarumieniła.