Strona:Złoty Jasieńko.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie myślę. Mają oni swój obyczaj, mamy téż my nasze, podług stawu grobla.
— I jak Boga kocham, masz jéjmość słuszność, rzekł całując żonę pan Sebastyan — ale swoją drogą kurz na komodzie do obyczaju nie należy.
— Gdzieżeś ty kurz u nas widział! oburzyła się jéjmość.
— Już milczę! zawołał rzeźnik.
Polcia się śmiała ale żwawo pobiegła jak najsurowszy uczynić przegląd przedpokoju, nawet wnijścia na wschodach — porwała serwetę żeby pył pościérać sama, i zwinęła się tak że o pół do dwunastéj, mieszkanie może aż nadto świątecznie wyglądało.
— Otóż ja ci powiem, wbrew jegomości, odezwała się przypatrując temu pani Sebastyanowa, że ja znowu nie chcę aby to wyglądało żeśmy na przybycie tego jegomości bardzo się sztyftowali. Trochę porozrzucać nie zawadzi, a że szlafroczka nie zrzucę i nowego czepka nie włożę i Polci się stroić nie dam, to tak pewno jak że żyję.
Pan Sebastyan umilkł, jéjmość miała swoje prawa i przy nich choć z łagodnym uśmiechem stać umiała. Strój jéj zresztą, równie jak Polci która miała na na sobie czarną jedwabną bluzkę z pąsową kokardą, był bardzo przyzwoity. Była zresztą tak ładniuchna, świéża i miła że każdy ubiór przypadłby do jéj wdzięcznéj postaci i twarzyczki
.