Strona:Złoty Jasieńko.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy się za nim drzwi zamknęły, mecenas stał długo jak przybity, nie żeby przypomnienie Boga, sprawiedliwości, kary, przemówiło do jego serca — ale już rachował następstwa gniewu nieprzebłaganego Simsona, a im dłużéj nad tém myślał, tém straszniéj malowało mu się jego położenie.
Prawdę rzekłszy, groźba sama była dlań ruiną, dość było ażeby żyd upomniał się o należność — a mecenas niepowrotnie był zgubionym. W chwili téj nawet nie znajdował na przebłaganie środków, żadna idea mu się nie przedstawiała wśród tego zamętu, dreszcz zimny przebiega po plecach.
Szczęściem może, wszedł Żłobek z papierami nie wiedząc nic o zaszłéj scenie, lub udając że nic nie wié, i odciągnął Szkalmierskiego od czarnych myśli.
Spojrzawszy wszakże na twarz pryncypała znalazł ją tak dziwnie zmienioną, iż spytał go czy by chorym nie był.
— Nie, alem się zburzył, rzekł przychodząc do siebie Szkalmierski — miałem scenę z tym Simsonem za to że go Jacek puścić nie chciał. Żyd się obraził, musieliśmy się posprzeczać, kłótnia, narobił mi wrzawy w domu, scena, mógł kto usłyszéć.
— Nikt nie słyszał, ja domyśliwszy się nieco, odprawiłem Jacka i sam przez cały czas pilnowałem przedpokoju, niech pan będzie spokojnym.