Strona:Złoty Jasieńko.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, ale mówmyż po ludzku, ja nie przeczę żem waćpanu winien wiele.
— Wszystko, poprawił żyd.
— Juściż i moje zdolności.
— Aj! aj! wiele takich zdolności chodzi świecąc łokciami po ulicy? pogardliwie odparł Simson. Słuchaj, ja jestem żyd, wyście przywykli sądzić nas że nie mamy serca, ale my mamy serce na jednéji stronie a na drugiéj rozum. Gdybyśmy my miel tylko serce, pognietlibyście nas do téj pory i wdeptali w ziemię. Czy ty wiész że ja ciebie, ciebie — kochałem jak dzieło rąk moich, że ja się cieszyłem tobą, czy ty wiész że ja dla nikogo obcego nie zrobiłem nigdy tyle co dla ciebie, a zato ty, mnie — starcowi, dobroczyńcy swemu każesz stać przededrzwiami z lokajami?
— Ale panie Simson, któż wiedział że pan przyjdziesz? lokaj miał rozkaz ogólny i spełnił go.
Simson machnął ręką.
— A jakeś mnie przyjął? tłumacząc lokaja i chcąc mnie wypchnąć.
— To się panu zdawało?
— Mnie? mnie się nigdy nie zdaje — wam się zdaje i to i owo — my widzimy, co jest. A zresztą próżne to gadanie — między nami rozbrat. Hersz przyjdzie do obrachunków.
— Ale ja przecie w godzinie zapłacić wam nie mogę, ja potrzebuję na to czasu.