Strona:Złoty Jasieńko.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dodał ciszéj — bo to ładny chłopak i szykowny a i Polcia niczego.
Tu uderzył się w usta śmiejąc, i spojrzał w stronę, gdzie córka w drugim pokoju siedziała.
— Wyobraź że sobie jeszcze co — rzekł Tramiński, zaprosił mnie formalnie żebym u niego rankami bywał na gawędce.
— No! no! no! no! zawołał Sebastyan toście się poprzyjaźnili.
— Proszeż cię jakiby on mógł miéć w tém interes, gdyby nie poczciwe serce?
— Oczewiście. Ale — cóż słychać o prezesie, o prezesównie, bo chodziły wieści że się o nią starał.
— Nic nie wiem, to pewna, że gdyby i tak było, posądzać się go nie godzi o interesowność, bo prezes ostatkami goni i w bardzo jest złych interesach.
— Masz tobie! przerwał Sebastyan — dosyć że oni chyba wszyscy pobankrutują! Prezes? zkąd że ty to wiész?
— Z przypadku. Kazano mi wyciąg zrobić z ksiąg hipotecznych, widać dla sądu, czy nie wiem dla kogo, ale z dyspozycyi notaryusza, zrobiłem go. Majątek oszacowany na przeszło milion, a z towarzystwem jest na niém ciężarów dziewięć kroć. Teraz że, jeśli ludziom wierzyć, są długi po za hipoteką, i ileż mu zostanie?