Strona:Złoty Jasieńko.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, proszę, proszę, rzekł w duchu do siebie — jak to łatwo się na człowieku omylić można, jak posądzić niesprawiedliwie! Ja sam miałem go za paniczyka, a tam przecie i serce jest i głowa nie lada. Dalibóg poczciwy, podobał mi się, podobał.
W niezłym wcale humorze stary powracał do domu, mając robotę daną sobie, którą swobodnie u siebie mógł skończyć. Przed progiem już posłyszał wesoły śpiéw strugającego zapalczywie Wilmusia. Piérwsza izdebka oddana mu przedstawiała się jak pracownia stolarska, pełna nieociosanego drzewa, śmieci, wystrużyn, wiór, a wśród niéj z zakasanemi rękami od podartéj koszuli, młody chłopak ochoczo się zwijał około roboty.
Nad wszystko miléj wydał się Tramińskiemu śpiéw i wesoła mina robotnika.
Stanął, trochę szydersko ale z pociechą wpatrując się w postępy młodego samouka. Było się zaprawdę czemu zdziwić. Piérwsze próby Wilmusia wziął był u niego stolarz, zamówił dalszą robotę i improwizowany snycerz walczył z lipiną, z dłutem i z własną niewprawą zwycięzko.
— Patrzaj-że jegomościuniu, zawołał Wilmuś i ciesz się dziełem swojém. Jeśli nie jestem jeszcze kunsztmistrzem, to tylko co nie widać, jak nim będę. To są wszystko do kanap i krzeseł ozdoby, w których nie ma podług mnie sensu, ale co mnie