Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pochwalam twoją akuratność; skorzystamy z twego powozu rzekł pan de Gibray. — Panowie — rzekł do Jodeleta i Martela — bierzcie dorożkę i jedźcie za nami. Najprzód pojedziemy na Ulicę Saint-Mande. Do restauracji „Barreaux-Veris“ przyjechano o wpół po czwartej.
W kilku słowach objaśniono właściciela zakładu, o co idzie i ten oświadczył gotowość odpowiadania na pytania, jakie mu mogą być zadawane.
— Czy pan pamiętasz wszystko? — zapytał go pan de Gibray.
— Doskonale. Zacząłem zamykać okiennice. Naprzeciwko zobaczyłem, że jakiś jegomość przyglądał się trzem dorożkom, stojącym przed domem. Jegomość ten zbliżył się i zapytał, czy który z nich nie był wolny.
„Naturalnie, nie wiedziałem o tem.
„Wszedłem do sali i powtórzyłem zapytanie stangretom, którzy grali i pili.
„Jeden z nich wstał, zapłacił rachunek i zabrał pasażera.
„To ten, poznaję go bardzo dobrze — rzekł restaurator wskazując na Cadeta.
— Czyś pan widział owego jegomościa z twarzy? — zapytał sędzia śledczy.
— Nie bardzo, bo był obwiązany szerokim szalem, ale mogę poświadczyć, że miał jasnoblond włosy, takież same faworyty i nosił binokle.
— Czy dobrze mówił po francusku?
— Jak my oba dwaj. Tylko akcentem cudzoziemskim...
— Jakim?
— Północnym, jak mi się zdaje.
— Która była godzina?
— Trzy kwadranse na dwunastą. O tej porze zwykle zamykam okiennice.
— Czy pan nie masz co szczególnego do powiedzenia o tym człowieku w binoklach?
— Nie, panie.
— Nie wydawał się niespokojnym?
— Raczej miał minę człowieka, który się spieszy, bo powiedział stangretowi, żeby prędko jechał.
— Czyś pan słyszał, aby wymieniał miejsce, dokąd się kazał zawieźć?
— Nie, panie.
— Czyś go pan nigdy wprzódy nie widział?
— Nigdy... Przynajmniej sobie nie przypominam.
Widocznie restaurator nie miał nic więcej do powiedzenia.
Wskutek tego więc nadanie zostało ukończone.
Urzędnicy i agenci wsiedli do swoich powozów, i pojechali na kolej północną.