Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jestem gotów ją wysłuchać i według niej postąpić.
— Działaj pan z nami otwarcie... Mogłoby ci się przytrafić nieszczęście, gdybyś nas chciał oszukać.
— Groźba ta jest zbyteczna. Będę postępował z otwartością. Mój interes mi to nakazuje, ponieważ odtąd mieć będę udział w każdem niebezpieczeństwie, mogącem zagrażać stowarzyszeniu. A przystępując do rzeczy, czy nie boicie się, aby dwa trupy zostały poznane w Mordze, dokąd je z pewnością zaniesiono?
— Prawie się nie obawiamy tego. — odparł Verdier. — Aby to mogło nastąpić, trzebaby nieprawdopodobnego wypadku. Jenny Staal była w Paryżu dopiero od dwóch tygodni i wychodząc, zawsze twarz zakrywała gęstą zasłoną. Mieszkała ze mną i można sądzić, że odjechała. Co się zaś tyczy Jonathana Wilda, ten wyjechał z Paryża przed dwudziestu laty.
— Zgoda, ale Jenny i Jonathan byli gdzieś znani i znaki na ich bieliźnie mogą być punktem wyjścia dla śledztwa.
— Mogłoby to być w istocie, gdybyśmy nie byli ostrożni sami dla siebie i abyśmy nie wymagali od tych, co nam służą, aby nosili bieliznę bez znaków, albo ze znakiem fantazyjnym, mogącym dać tylko mylne wskazówki, zdolne do zbicia z tropu poszukiwaczy. Zatrzymaj pan to, co mówię na własną korzyść.
— Uczynię to i w każdej rzeczy iść będę za waszemi radami.
— To będzie roztropnie. Jak się pan nazywasz?
— Maurycy.
— To imię chrzestne. A nazwisko? Ja swego rzeczywistego nazwiska nie znam. Powiedziałem wam, że urodzenie moje otoczone jest tajemnicą, ale aby nie wyglądać jak podrzutek, przybrałem nazwisko Vasseur.
— Masz pan lat dwadzieścia cztery?
— Prawie.
— Mieszkasz pan?
— Przy ulicy Navarin pod numerem dziewiątym...
Lartigues zapisał adres w swojej książeczce.
— Jutro rano odbierzesz pan bilecik — rzekł — wyznaczający ci schadzkę.
— W jakiem miejscu?
— Jeszcze nie wiem.
— Czemuż nie tutaj?
— Jeszcze dziś opuszczam ten hotel. Jest to niezbędny środek ostrożności i nie wiem, gdzie zamieszkam.
— Czy potrzeba panu pieniędzy? — zapytał Verdier.
— Tak, gdyż jestem ubogi i oddałem wam sto tysięcy franków.
Mniemany ksiądz rozwinął paczkę biletów bankowych.
Podał z nich dwadzieścia pięć Maurycemu.
— Ot o czem będzie można czekać cierpliwie — rzekł. —