— Teraz trzeba zaczekać, ażeby zasnęła.
Wybiło wpół do dwunastej. Maurycy sposępniał.
— Chodźmy — rzekł Verdier.
Syn Aime Joubert drgnął.
— Czas o Symeonie pomyśleć — mówił dalej Verdier.
— Gdzie ślepa latarka?
— Tu.
Maurycy wziął latarkę tak małą, że można ją było schować do kieszeni, zapalił ją i zamknął tę część, przez którą padało światło.
— Masz flaszeczkę? — zapytał Verdier.
— Mam. Trzeba ci tylko będzie otworzyć furtkę od parku.
— Chodź za mną.
Młodzieniec prześlizgnął się jak wąż pomiędzy bluszczem i dostał się za furtkę, w ten sposób zasłoniętą, że niepodobna ją było znaleźć temu, kto o jej istnieniu nie wiedział.
W parku pensji Maurycy zatrzymał się i badawczo obejrzał się dokoła. Zadowolony z rezultatu tych oględzin poszedł, nie wahając się, ku gmachowi, gdzie mieściła się pensja. W oknach sypialni widać było słabe światło lampek nocnych. Wcale to nie przestraszyło łotra. Wkrótce doszedł do placyku, przedzielającego stary pałac od zadrzewianej części parku.
Placyk był wybrukowany. Wiedział o tem Maurycy i dlatego przez ostrożność miał na nogach kamasze z podeszwami wojłokowemi, które zupełnie głuszyły jego kroki. Znów jął się przysłuchiwać. Wszędzie panowała cisza. Wówczas skierował się ku dużym drzwiom oszklonym1, które były od sieni, skąd schody prowadziły na pietra.
Zapamiętawszy dobrze plan, narysowany przez Verdiera, Maurycy ani na minutę się nie zawahał. Ręką pewną ujął klamkę, nacisnął ją i połowa drzwi zwolna się uchyliła! Wszedł tylko je przymknąwszy. Na schodach panowały głębokie ciemności. Maurycy odtworzył ślepą latarkę i nie bojąc się wpaść na cokolwiek, prędko przeszedł po schodach i dostał się na trzecie piętro.
Tu zatrzymał się na kurytarzyku, na który wychodziło kilkoro drzwi. Porachował je i poszedł prosto do pokoju Symeony. Klucz był w zamku. Maurycy nachylił się, przyłożył ucho do drzwi i wstrzymując oddech, słuchał. Wewnątrz było całkiem cicho. Obrócił klucz w zamku i drzwi się otworzyły. Młodzieniec wszedł do pokoju, zasłaniając światło latarni. Symeona spała głęboki# snem. Wśród ciszy nocnej Maurycy słyszał jej oddech spokojny. Dwie czy trzy sekundy poczekawszy, wypuścił z latarki cienki snopek światła, ażeby mógł widzieć drogę i nie obudzić dziewczęcia.
Zobaczył obnażone jej ręce wyciągnięte na kołdrze, śliczną główkę z rozpuszczonemi włosami, uśmiech na ustach.
Maurycy uczuł dreszcz w żyłach. Przystąpił jednak do tego loża dziewiczego, ukląkł na dywaniku wyjął z kieszeni pudełko z
Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/437
Wygląd
Ta strona została skorygowana.