Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/433

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Szczególna rzecz — wyszeptała — głos jakby Lartigues. Ale może łudziła mnie wyobraźnia.
Przeszedłszy czemprędzej na drugą stronę ulicy, przyjrzała się wzrostowi, postawie i chodowi człowieka w okularach i wzmogły się w niej podejrzenia. Wtem zobaczyła, jak zatrzymał się przy karetce Sylvana.
— Wolny? spytał improwizowanego woźnicy.
— Nie, odpowiedział Sylwan — czekam na pasażera.
Lartigues odstąpił gniewnie i poszedł dalej. Aime Joubert nie spuszczając go z oczu, zbliżyła się do dorożki.
— Gwizdnij na Galoubeta — rozkazała Sylwanowi — i jedź za mną, nie tracąc z oczu tego człowieka, który do ciebie mówił.
— Czy to fałszywy opat?
— Nie, ale gotowam przysiądz, że to Lartigues.
— O, to nie marnujmy czasu!
Agentka rzuciła się w ślad za złoczyńcą — Sylwan gwizdnął, jak się nawołują agenci policyjni, zarówno jak złodzieje. Minutę później przystąpił Galoubet i zapytał:
— Co takiego?
— Siadaj. Zdaje się, że będziemy mieli już jednego.
Galoubet zręcznie wskoczył do karetki. Cornu pojechał zwolna za panią Rosier, która o cztery łokcie była od człowieka śledzonego. Na ulicy Królewskiej przejeżdżało kilka karetek, człowiek w okularach wsiadł do jednej.
— Nie ma co wątpić! — szepnęła agentka, drżąc ze wzruszenia. — To on... to niezawodnie on! Nareszcie go mam!
Lartigues siedział już w karetce, gdy pani Rosier wróciła do Sylwana i zapytała:
— Widziałeś go?
— Widziałem. Niech pani siada prędzej, ażebym go z oczu nie stracił.
Agentka siedziała już obok Galoubeta. Sylwan tak popędził konia, że zaraz mógł dogonić i jechać za karetką; wiozącą Lartiguesa. Kolega Galoubeta służył wprzód u wynajmującego powozy i dla tego umiał wybornie prowadzić.
Umiejętności tej nie zapomniał jeszcze i z łatwością też wymijał omnibusy i wszelkie wehikuły, pozostając w tyle tylko o kilka łokci. Na rogu ulicy Furbigos i bulwaru zatrzymała się karetka Lartiguesa. Sylwan pojechał prędzej przyglądając się człowiekowi w okularach niebieskich, który wysiadł, zapłacił woźnicy, podążył dalej bulwarem i przystanął przed domem nr. 41 na bulwarze Temple. Z kozła widział Sylwan, jak wyjął z kieszeni klucz i otworzył bramę.
W jednym z rozdziałów poprzednich jużeśmy nadmienili, że w domu tym nie było stróża od strony bulwaru. Lokatorów meszkało tu niewielu i każdy miał swój klucz od bramy.