Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXVI.

Dwaj porządnie ubrani mężczyźni w charakterze urzędników zapowiedzieli wizytę u pani Dubief, która wciąż jeszcze przyglądała się uczennicom.
— Czego chcesz Justyno?
— Chcą się z panią widzieć.
— Panie?
— Nie, dwaj jacyś panowie.
— To zaprowadź ich do mego gabinetu. Zaraz przyjdę.
W kilka minut później goście wprowadzeni byli do gabinetu przełożonej pensji.
— Niech nam pani wybaczy, że panią niepokoimy — odezwał się jeden z wesołym uśmiechem — odwołujemy się do pobłażliwości pani, bo ministerjum nasze zmusza nas do natręctwa.
— O cóż chodzi panom?
— Rzecz bardzo prosta. W chwili, kiedy mówię, w rozmaitych dzielnicach Paryża odbywa się rewizja okien i drzwi.
— Po ukończeniu tych oględzin dopełniony będzie nowy podział podatku, który podniesiony będzie dla właścicieli domów i dla lokatorów o jedną piątą.
— Ależ to projekt doskonały! — zawołała pani Dubief.
— Niezaprzeczenie. Przyszliśmy więc z prośbą do pani, ażeby nam pani pozwoliła wykonać zlecenie i kazała nas zaprowadzić do każdego pokoju w tej kamienicy.
— Sama panów oprowadzę!
— O, pani zanadto uprzejma, zanadto!
Obaj otworzyli teki, wyjęli papier, kałamarzyk kieszonkowy poczem ten, który już mówił dodał, kłaniając się:
— Zaczniemy po porządku. Zaczniemy od tego pokoju, w którym się znajdujemy teraz.
— Ten pokój, pierwszy na parterze, jest moim gabinetem — rzekła pani Dubief.
— Kochany Billiot, — odezwał się urzędnik do swego towarzysza, który jeszcze ust nie otwierał — bądź łaskaw policzyć drzwi, mów, a ja będę pisał.
Billiot jak go nazwał kolega, rzekł chrapliwym głosem:
— Parter, gabinet, okno na ogród, drzwi... dokąd prowadzą?
— Do przedpokoju — odpowiedziała przełożona pensji.