Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc nam swego współudziału odmawiasz? — gniewnie zawołał Verdier.
Maurycy uśmiechnął się chytrze.
— Moi kochani — rzekł — znam bajkę Lagontaina bardzo trafną i wy ją także, znacie.
— Cóż to za bajka?
— Tytuł jej zdaje się „Małpa i kotka“. Kotka wyciąga kasztany z ognia i opala sobie łapy. Małpa czeka, aż ostygną, obiera je i wtedy zjada, drwiąc sobie z kotki. Każdy dla siebie. Zabijając ludzi, ażeby dlatego komu sprawić przyjemność i wybawić go z kłopotu... padam do nóg. Jeżeli nic już dodać nie macie, przestańmy o tem mówić. Ale, potrzeba mi pieniędzy. Możecie mi dać dziesięć tysięcy franków?
— A jakże! — odrzekł Lartigues, wstając.
Wyjął ze swego biurka paczkę biletów bankowych i podał ją Maurycemu.
— Bardzo dziękuję! — rzekł młodzieniec.
— A teraz muszę was pożegnać!
— Kiedy się zobaczymy?
— Jutro, jeżeli będę miał jaką nowinę.
W tejże chwili wszedł Dominik.
— Cóż, odebrałeś? — zapytał Lartigues.
Niemy skinął potwierdzająco. Potem wyjął z kieszeni pugilares i położył go na stole. Znajdowało się w nim sto tysięcy franków biletami bankowemi.
— Dostaliście już połowę zapłaty — rzekł Maurycy z uśmiechem. — Wierzcie mi, odeszlijcie te pieniądze jak najprędzej temu, kto je wam dał. Będzie to o wiele rozumniej, niż zabijać hrabiego Iwana.
Wyszedł. Dominik dał znakami teraz do zrozumienia swemu panu, że śniadanie podane.

XVIII.

Pożegnawszy Lartiguesa i Verdiera, Maurycy udał się do pałacyku przy ulicy Verneuille, — gdzie go czekano ze śniadaniem. Potem miał towarzyszyć na wystawę obrazów Walentynie i Marji. Bressolowi wypadł jakiś pilny interes i nie mógł z nimi jechać. Śniadanie nie trwało niedługo. Marja była bardzo ożywiona. Na twarzyczce jej nie było widać zatrważającej bladości, jak dni poprzednich. Żywy rumieniec powlekał jej policzki. Gorąco pragnąć zobaczyć obraz swego przyjaciela Gabrjela Servais, dziewczę znajdowało się w gorączkowem usposobieniu.