Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
IX.

Maurycy udał się do pokoju Marji i wypytał się o jej zdrowie omawiał z nią program koniecznych dla niej rozrywek, jakie jej doktór zalecił. Lekarz zaś został w pokoju do palenia, — gdzie wnet przyszedł ojciec Marji.
— Mówże panie doktorze prędzej! — odezwał się — stoję jak na rozpalonych węglach!
— Ja też nie będę pana męczył. Czy bardzo pan kocha swą córkę.
— Nad wszystko w świecie!
Nie cofniesz się pan przed żadną ofiarą, ażeby ją wyleczyć?
— Bez najmniejszego wahania oddam cały mój majątek.
— O majątek tu nie chodzi, idzie nie o to, ażeby córkę pańską zrujnować, lecz ażeby ją wydać zamąż.
— Wydać zamąż? — powtórzyli jednogłośnie budowniczy i Walentyna.
— Tak.
— Teraz?
— Chwila najlepsza.
— Wytłómacz się panie doktorze.
— Dość mi chyba będzie zapewnić, że dla choroby wyczerpującej, spowodowanej ukąszeniem gadu, jeden jest tylko pewny środek, małżeństwo, a raczej przyjście na świat dziecka, w które jad wnika i ocala matkę.
Ludwik Bressoics zwiesił głowę i milczał.
— W wieku Marji serce samo nie wie, czego pragnie. Prędko się pociesza, prędko zapomina. Przytem romantyczna miłość Marji może istnieć tylko we wspomnieniach, ponieważ doktorzy skazali na śmierć tego, którego kocha i wie ona o tem...
— Niech i tak będzie — mówił z rezygnacją pan Bressoles. — Przypuśćmy to wszystko, to jednak przeszkody, o jakich tylko co mówiłem, jeszcze nie całkiem będą usunięte. Kto zechce siebie narazić, biorąc za żonę dziewczę chore i wątłe, ażeby owdowieć w pół roku po ślubie? Z pewnością nikt!
— A może — odpowiedział doktór — a może się znajdzie człowiek, co od dawna kocha pańską córkę, nie mówiąc o tem, i siebie poświęci — ażeby ją ocalić.
— Takiego człowieka nie ma.
— Jest!
— Zna go pan doktór?