Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXXIII.

Wtem orkiestra zagrała preludium do kontredansa Walentyna zostawszy sam a z dawnym kochankiem, nie traciła przytomności, lecz powtarzamy, odzyskała zimną krew wszystką.
— Panie de Gibray — odezwała się z uśmiechem. — Czy raczy mi pan podać rękę? Przejdziemy się razem po salonach. — Potem dodała: Trzeba nam z sobą o wielu rzeczach pomówić.
Sędzia śledczy utkwił w niej spojrzenie, wyrażające zdumienie tylko, dochodzące do wysokiego stopnia.
— Tak pani sądzi?
— Bardzo sobie życzę, i życzę sobie także, ażeby nas nikt nie słyszał. Chodźmy.
Paweł de Gibray pozwolił się poprowadzić i teraz.
Wiemy już, że Maurycy szpiegował wszelkie ruchy sędziego śledczego i Walentyny.
Wymknął się do małej cieplarni, łączącej się z salonikiem.
Znienacka nie mogli go tutaj zobaczyć, bo z tyłu drzwi zabezpieczały mu odwrót.
Ledwie się schował tutaj, drzwi od małego saloniku otworzyły się i wszedł Paweł de Gibray z Walentyną Bressoles.
— Tutaj będziemy mogli swobodnie pomówić rzekła żona budowniczego — podglądać nas nikt nie może.
Maurycy przyłożył ucho do dziurki od klucza i nie stracił ani jednego słowa.
Chwilowe milczenie nastąpiło po pierwszych słowach Walentyny.
Potem Paweł de Gibray rzekł głosem poważnym, ale spokojnym:
— Więc się nie omyliłem i to, co mi się wydawało niemożliwem — jest przecież prawdą!
— Nie omylił się pan — odpowiedziała Walentyna. — Poznaliśmy się oboje od pierwszego wejrzenia, chociaż przeszło dwadzieścia lat upłynęło od ostatniego widzenia.
— Ja, Walentyna Dahrville, jestem teraz mężatką i szanowaną matką rodziny. Widzisz pan teraz nie Walentynę Dharville słabą i lekkomyślną córkę Ewy, która pana kochała, a przynajmniej myślała, że pana kocha — ale kobietę, która opamiętała się już przez długie rozmyś-