Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To ja! — szepnął.
Oktawja drgnęła, usłyszawszy jego głos, ale wzięła go pod rękę i zapytała prędko.
— Masz lożę?
— Mam.
— Z gabinetem?
— Tak. Nikt cię nie zobaczy.
— Chodźmy prędzej.
Maurycy wprowadził Oktawie do małego gabinetu, gdzie jej nie można było widzieć z sali.
— O! — rzekła, zdejmując maskę aksamitną i odrzucając kapturek. — Jak przyjemnie mieć pięć minut swobody, kiedy się od niej musisz odzwyczaić.
— Niewolnicą więc zostałaś?
— Jak najzupełniej, ale mnie nie całkiem rozumiesz? Nudzę się śmiertelnie, ale mnie podtrzymuje nadzieja świetnej przyszłości. Kiedy hrabia przekona się zupełnie, że go uwielbiam, ożeni się ze mną, a kiedy zostanie mym mężem, nie będę go potrzebowała już oszczędzać i poprowadzę go za nos. Zobaczysz!
Ale dość o mnie, pomówmy teraz o tobie! Cóż porabiasz odtąd, jak zmuszona byłam cię nie przyjąć?
— Odbyłem maleńką podróż.
— Tak sobie dla przyjemności?
— Nie, jeździłem za interesami, i wystaw sobie, spotkałem w Hawrze człowieka, który niedawno cię widział w Paryżu i dobrze cię zna. Długo też mówiliśmy o tobie.
Na twarzy młodej kobiety zjawił się niepokój.
— Więc któż to taki?
— Notariusz z Vique-sur-Bresnes.
Mówiąc to, Maurycy uważnie się przypatrywał Oktawji. Widział, że najprzód zbladła, a potem twarz jej stała się szkarłatną.
— A! — odrzekła pomieszana — on o mnie z tobą mówił?
— Czy ci co złego powiedział? — przerwała Oktawja.
— Nie.
— Coś bardzo złego, jestem tego pewna. Opowiedzieć ci musiał, żem porzuciła rodziców i przyjechała bawić się do Paryża żem zabrała z sobą mleczną siostrę Symonę... mówił ci o tem?
— Ha! — daremnie byłoby się zapierać! — odpowiedział Marrycy z uśmiechem.
Niezmiernie rad był, że rozmowa sama wpadła, na ten przedmiot, na jaki chciał ją naprowadzić.
Oktawją mówiła dalej:
— Sławo honoru! Zdaje mi się, że słyszę tego starego, musiał mnie ładnie przed tobą opisać!
— Tak, że musiałem mu powiedzieć, żeby przestał.