Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nic złego nie zrobi nawet muszę, a jeżeli znajdzie cobądź w swej karetce, zawsze odniesie do prefektury. Jabym proszę panów nie mógł go obwiniać.
— Jego też nie oskarża się — odpowiedział naczelnik policji śledczej z przebiegłym uśmiechem — ale nie będąc wspólnikiem zbrodni i nawet nie wiedząc — że dokonana została zbrodnia — może dać nam bardzo cenne wskazówki. Często jedno słówko wystarcza do odkrycia śladów.
Sędzia śledczy potwierdzająco kiwnął głową.
W tej chwili dał się słyszeć głośny zgiełk. Tłum, stojący na ulicy Ernestyny widząc, że woźnica Cadet idzie między dwoma sierżantami, protestował przeciw aresztowaniu tego człowieka, którego uważał za niezdolnego do zbrodni i któremu mógł chyba tylko zarzucić zbyteczne zamiłowanie do kieliszka, co zresztą lud z łatwością przebacza. Sierżanci miejscy roztrącili tłum i wprowadzili Cadeta na podwórze przez bramę, którą koledzy pospieszyli czemprędzej otworzyć.
Zastraszony wielce, zdziwiony zarówno Cadet nie wiedział, co ma uczynić, czego się lękać. Sierżanci, którzy go zaprowadzili do cyrkułu, — stosownie do otrzymanego rozkazu, przez całą drogę milczeli. Kiedy go z cyrkułu poprowadzono na ulicę Ernestyny, zobaczył zbiegowisko ludzi przed drzwiami Wawrzyńca Bieneta i zrozumiał zaraz, że nie chodzi tu o niezachowanie jakiegoś przepisu policyjnego i zaczął się sam zastanawiać w myśli, co mogło się stać, że się zebrał taki tłum w miejscu zwykle pustem. Serce bić mu poczęło gwałtownie, oddech zaparł mu się w piersiach, niepokój się w sercu zwiększył, gdy usłyszał, jak z tłumu wołano do agentów;
— Puśćcie go! puśćcie! to dobry człowiek. Nie, on nie wanien!
Chłodny pot wystąpił mu na policzki.
— Cóżem ja zrobił? — pytał siebie w myśli — nic sobie nie mogę przypomnieć. Pamiętam, żem sobie w nocy trochę podpił. Może kogom przejechali
Wszedłszy; do bramy, bystro rozejrzał się dokoła.
Na dziedzińcu, obok karety, którą zwykle jeździł, zobaczył kupkę słomy, przykrytą dywanikami, a obok dwóch sierżantów, jakby na straży. Strach go zdjął...
— Boże miłosierny! co to znaczy? — zawołał głosem ledwo zrozumiałym.
— Zaraz się dowiecie! — odezwał się doń brygadier — ale nie macie czego drżeć... Nikt wam nic złego nie zrobi. Chodźcie ze mną do waszego pana, tam na was czekają.
Trochę uspokojono go temi słowy, a zwłaszcza życzliwym tonem, jakim były wymówione. Cadet zręcznie wbiegł po schodach, prowadzących do mieszkania gospodarza. W sionce znów poczuł