Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czennicami, możesz na dwie lub trzy godziny iść do tych, którzy ciebie interesują.
— Prócz tego co miesiąc będziesz miała jeden dzień do wyjścia; w tedy wolną będziesz zaraz po śniadaniu, aż do godzimy dziesiątej wieczór.
Nie później, bo u nas taki jest zwyczaj.
Z uśmiechem odpowiedziała Symona:
— Tem łatwiej stosować się będę do tego zwyczaju, że godziny, pozostawione mi do wyjścia, będą zdawały mi się zbyt długiemi. Nie mam przyjaciół, więc nie mam u kogo bywać, prócz mych opiekunów, których nie chciałabym znów niepokoić memi odwiedzinami.
— Ale w każdym razie powinnaś wychodzić dla ruchu, tego zdrowie wymaga, a na obiad będziesz wracać tutaj.
Rozmowa się skończyła, ktoś z lekka zapukał do drzwi.
— Kto tam? — zapytała pani Dubieuf.
— Ja — odpowiedziała Dorota, znowu ukazując się na progu.
— Czego chcesz?
— Jakiś ksiądz chce się z panią widzieć.
— Proś.
W dwie minuty później żona odźwiernego wprowadziła opata Merisa, który się nisko ukłonił, z pokorą.
Verdier znów się ukłonił i usiadł, rzuciwszy spojrzenie na Symonę, która wstała w tej chwili, gdy wszedł.
— Służę panu — rzekła pani Dubieuf.
— Idź, moje dziecko — dodała, odprowadzając Symonę do drzwi — a przyjdź jutro zrana z rzeczami.
— Przyjdę, dziękuję pani raz jeszcze z całego serca.
Dziewczę skłoniło się pani Dubieuf i mniemanemu opatowi i wyszło tak wesołe, jak przyszło tam smutne.
Chociaż z ulicy Ville d‘Eveque na ulicę Varennes bardzo daleko, Symona chciała natychmiast powiedzieć panu Gabrielowi Servet, że ją przyjęła przełożona pensji.
Na bulwarze Magdaleny wsiadła do omnibusu, który zawieść ją miał na bulwar Montparnasse, to jest niedaleko od mieszkania malarza.
Pozostawmy ją w omnibusie i powróćmy do pani Dubieuf, która została sama z byłym galernikiem Verdier, ukrywającym się pod sutanną i pseudonimem opata Merissa.
— Czemu mam zawdzięczyć wizytę, panie opacie? — spytała przełożona pensji z uprzejmym uśmiechem.
— Okoliczności bardzo prostej. Dano mi do pani zlecenie.
— Do mnie? — powtórzyła pani Dubieuf, trochę zdziwiona a któż to taki?