Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

próg Morgi, znajdowali się dwaj mężczyźni, którzy społem tutaj przybyli.
— Patrzno, patrz, co za los! — szepnął jeden z nich do towarzysza, mogący mieć około pięćdziesięciu lat, w niedbałej odzieży, ze znamieniem proroctwa i występku na twarzy. — Wskazując przy tem ręką na zamordowaną niewiastę dodał:
— Ma dwa znaczki śliczne, jeden na szyji, a drugi pod lewą piersią. Łotr znał się na rzeczy.
— To zygzak! — odrzekł jego towarzysz ochrypłym głosem.
Sąsiedzi dwóch wątpliwej konduity indywiduów, podobniejszych raczej do bandytów, aniżeli do porządnych ludzi, zadrżeli ze zgrozy, uwydatniwszy te uwagi w języku łamanym.
— Dalej postępować, naprzód! — wołali sierżanci.
Łańcuch ludzi poruszył się o kilka kroków naprzód i znowu się potem zatrzymał: zbliżono się do trupa mężczyzny.
— Ten ma tylko jeden znaczek! — mówił podejrzany człowiek dalej — założyłbym się, że pod razami ani nie mruknął. Niepoślednia to ranka. Ale co on też ma na ramieniu.
Ostatnie słowa mówił cichszym już głosem nachylając się do samego ucha towarzysza.
— Zawrzyj sobie paszczę! odrzekł tenże w tym samym tonie — ja go poznaję.
— Ty?
— Tak jest!
— Byłże to więc który z akademji?
— Tak, staruszek z Poissy.
— Ja mu osobiście to piętno na skórze wycisąłem; a to była w istocie robota nielada!
Towarzysz uszczypnął go w rękę dla nakazania milczenia.
— Naprzód, naprzód! — upominali strażacy.
Nową grupę sześciu osób jednemi drzwiami wpuszczono, podczas gdy się wcześniejsza innemi oddaliła.
Dwaj bandyci opuścili szybkim krokiem Morgę i poszli przez Ouai de la Tournelle w kierunku ogrodu botanicznego.
— Czy się w istocie nie omyliłeś? — zapytał jeden drugiego — jesteś pewny, żeś ty z innymi kumotrami imię to na skórze wypisałeś?
— Więcej niż pewny, jeżeli prawdą jest, że się zowie Sylwanem Cornu. Byłem z kumotrem razem w Poissy, kiedy odbyłem moje pięć lat, jużci odtąd wiele wody do morza popłynęło.
— Była to sztuczka, utrzymuję, że należał do bandy....
— To go pomimo to nie obroniła, wyziębnąć pod pewna ręką.
— Ha, musieli mieć pewnie przyczyny do tego.
— Słuchajno!
— No, cóż takiego?