Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czytałeś pan dzienniki poranne?
— Czytałem.
— Cóż tam piszą?
— To samo jest, co we wczorajszych wieczornych. Powtarzają wiadomość policyjną, nie dodając od siebie nic ciekawego. Wywnioskowałem stąd, że śledztwo ani na krok nie postąpiło, co zresztą łatwo było przewidzieć.
— Byłeś pan w Mordze?
— Nie, ale zamierzam pójść tam zaraz.
— Bardzo dobrze — odrzekł fałszywy opat. — Teraz obejrzmy pałacyk. Potrzeba koniecznie znać miejscowość.
Poszli we trzech do ogrodu. Verdier, jak poprzedniego dnia Lartigues, zatrzymał się przed zabitą furtką.
— Co to?
— Jak widzisz — odparł kapitan Van-Broke — furtka zamknięta i zabita sztabami.
— Dokąd ona prowadzi?
— Do ogrodu domu, stykającego się z tym, a wychodzącego na Ville-d‘Eveque.
— Co to za dom?
Dawniej był tam obeszerny pałac, a teraz pensja dla panien pod kierownictwem pani Dubief.
— W jakim celu istniała ta komunikacja?
— Te dwa domy należały, zdaje się, do jednego właściciela.
— Bardzo dobrze. Obejrzę pensję i zobaczę co będzie można skorzystać z tego sąsiedztwa, które dla nas może być użyteczne. Nie masz nic nieprzydatnego na świecie dlatego, kto umie korzystać z najmniejszych drobnostek. Jużeśmy wszystko widzieli?
— Wszystko.
— A więc potrzeba nam się rozstać.
— Czy nie zjedlibyście ze mną śniadania na nowem mieszkaniu?
— Ja już piłem czekoladę! — odparł Maurycy.
— W pańskim wieku żołądek wymaga czegoś pożywniejszego. Liczyłem na was obu i kazałem nakryć na trzech.
Fałszywy opat spojrzał na zegarek.
— Dobrze, zjemy śniadanie — rzekł — ale prędzej: spieszno mi. Mogę tutaj zabawić jeszcze najwyżej godzinę.
Udali się do pokoju jadalnego, gdzie na nich czekało śniadanie z zimnego mięsiwa.
Usiedli do stołu, Dominik usługiwał; jedli z apetytem, pijąc sporo za powodzenie wielkiego przedsięwzięcia, które im miało dać miljony.