Strona:X de Montépin Tajemnica grobowca.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O! dziękuję panu, tysiąc razy dziękuję! Portret ten przeznacza ojciec jako niespodziankę dla swej siostry, którą całą duszą kocham — bo prawie zastępuje mi matkę. Ona mnie tak kocha. Toż to dopiero cieszyć się będzie.
— Powtarzam państwu, że pozostaję w zupełności do ich usług.
I zwróciwszy się do tłuściocha, dodał:
— Może się wydam panu zanadto wymagającym?
— Jeśli o cenę chodzi, racz pan mi oznaczyć sumę — odpowiedział gość — z góry przystaję. Jakkolwiekbądź będzie, zawsze pozostanę panu wdzięczny i zaraz...
Wyjął z kieszeni gruby pugilares, wypchany biletami bankowami. Gabrjed Servet powstrzymał go.
— Myli się pan — odrzekł — kiedy mówiłem o wymaganiach, nie miałem na myśli pieniędzy.
— Tylko co?
— Córka pańska będzie musiała przyjeżdżać tutaj. Nie mogę do państwa przenosić wszystkiego, co mi będzie potrzebne, a i światła nie będę miał tam tak dobrego, jak w mej pracowni.
— Tylko to? Bardzo to naturalne, co pan nazywa swemi wymaganiami i wcale mnie nie dziwi. Ja sam byłem budowniczym, zatem także artystą do pewnego stopnia i bardzo dobrze pojmuję, że talent pański wymaga otoczenia, do jakiego pan przywykł. Myślałem już nawet o tem, że jeżeli zgodzi się pan malować portret potrzeba będzie, aby córka przyjeżdżała do pańskiej pracowni.
Gdy wymieniali między sobą te wyrazy, Albert de Gibray wciąż zachwycał się ukradkiem pięknem dziewczęciem, którego wdzięk czarujący wprawiał go w upojenie.
Kiedy tłuścioch powiedział: „Myślałem już nawet, że jeżeli zgodzi się pan malować portret, potrzeba będzie, ażeby córka przyjeżdżała do pańskiej pracowni“ — poczuł, że serce mu zabiło niezwykłe mocno i że jakby wiatr ognisty musnął go po twarzy.
W tejże chwili blondynka, być może mimowolnie, zwróciła głowę ku Albertowi i oczy jej spotkały się z oczami młodego człowieka.
Zadrżała i smuga szkarłatna zastąpiła na dwie sekundy delikatny, rumieniec na jej licach.
— Ile pan będzie potrzebował posiedzeń — spytał były budowniczy.
Dwanaście przynajmniej, a najwyżej piętnaście.
— Czy codzień trzeba przyjeżdżać?
— Z początku codzień, ale potem, kiedy zajęty będę akcesoriami, mogę pracować sam i fatygować będę córkę pańską co dwa albo co trzy dni.
— O której godzinie posiedzenia?
— Jak dla państwa dogodniej. Oddaję się całkiem do rozporządzenia.