Strona:X de Montépin Marta.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Można przynajmniej na nią mieć oko, czyhać na sposobność.
— To łatwe jest i tego się podejmuję. Wiesz, że mieszkanie ma u matki Aubin, tam, gdzie i ja mieszkam. Tam również będzie się stołowała. Będę więc ją miał na uwadze, a ponieważ mam zaufanie u wszystkich, będę wiedział, co czynić będzie od A do Z. Może nawet w rozmowie wybadam ją co do jej projektów.
— Uczyń to, Klaudjuszu, a wdzięczność moja...
— Wdzięczność zbyteczna, przerwał majster, pracując dla ciebie, pracować będę i dla siebie!
Po chwili milczenia, Robert zapytał:
— Przy ślepej jest jakiś niby opiekun?
— Magloire mańkut. To niezły chłopiec, ale zanadto w sobie zamknięty, mało rozmowny.
— Dobrze byłoby trzymać go zdaleka.
— Ja go się wystrzegam oddawna.
— O! wyrzekł Robert przez zęby zaciśnięte. Niepodobna żyć wśród tych wszystkich niepokojów... Muszę się widzieć z O’Brienem, musi mi powiedzieć, czy magnetyzm jest czemś więcej niż łapką dla wyzyskiwania łatwowiernych głupców? Czy ta kobieta może dojść do wykrycia prawdy? A więc... Robert przerwał sobie.
— Więc co? zapytał Klaudjusz.
— Więc tem gorzej dla niej! I nędznik podkreślił myśl swą strasznym gestem. Jutro, mówił dalej, poszukam Amerykanina, znajdę go, zapłacę mu, ażeby był szczery, a jeżeli mi powie, że grozi mi choć najmniejsze niebezpieczeństwo ze strony ślepej, uwierzę mu i przedsięwezmę odpowiednie kroki.