Strona:X de Montépin Marta.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nagle i na progu ukazała się Weronika Sollier.
— A czy i mnie zmusisz pan do milczenia? zawołała.
Na te słowa odpowiedziały dwa okrzyki zgrozy, wydane przez bratobójcę i Aurelję. Oboje cofnęli się, przerażeni ukazaniem się kobiety, którą uważali za nieżyjącą. Robert nieprzytomny wyjąkał:
— Weronika Sollier! Żywa! Zkąd przychodzi? Czego chce? Kto ją przyprowadził tutaj?
— Wola wymierzenia sprawiedliwości na mordercach Ryszarda Verniere! odparła Weronika, podchodząc ku niemu.
— Ta kobieta jest warjatką!
— Warjatką nie jestem, i poznałam pana dobrze.
— Ażeby poznać, trzeba widzieć, a ty jesteś ślepą!
— Ślepą! powtórzyła babka Marty, zbliżając się ciągle. Na to pan liczyłeś. Dlatego, że byłam ślepą i że mogłam nią już nie być, chciałeś mnie pan zamordować! Ślepa! Nie, ja nią już nie jestem! Ja pana widzę tak, jak widziałam w noc pożaru fabryki w Saint-Ouen. Widzę pana bladego, drżącego, z oczyma błędnemi! A tu na pańskiem ubraniu czy ta plama czerwona, którą widzę, to krew brata pańskiego? Nie, to wstążka, godło honorowe, które pan bezcześcisz i które ja z pana zdzieram.
To mówiąc, pani Sollier, łącząc czyn ze słowem, zdarła wstążeczkę czerwoną z surduta Roberta i, skrzyżowawszy ręce, dodała:
— Czy powiesz jeszcze, że jestem ślepą?
Bratobójca wydał okrzyk wściekłości, wziąwszy z biurka nóż ze stali damasceńskiej do rozcinania pa-