Strona:X de Montépin Marta.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Która to była godzina.
— Trzy kwadranse na dziesiątą.
— Jesteś tego pewna?
— Tak. Nastawiłam właśnie zegar.
— Czy podczas dnia nie widziałaś się z kim obcym?
— Z nikim.
— Czyś zaraz zasnęła?
— Tak, byłam bardzo znużona.
— Jakim więc sposobem wstałaś przed północą, obudziłaś babcię, powiedziałaś babci, że pan Henryk oczekuje, ażeby wyleczyć ją, i zaprowadziłaś ją na most kolejowy w Champigny?
Marta wydawała się najzupełniej oszołomioną.
— Ja... ja... ja to uczyniłam? wyjąkała. Ależ ja nie wychodziłam z domu. Ja spałam.
— I nikt ci nie kazał zaprowadzić babci na most w Champigny o północy?
— Nikt. Nikogo nie widziałam.
— Przynajmniej powinnaś wiedzieć, kto cię zaprowadził do domu, gdzie byłaś zamknięta?
— Nie, nie wiem.
— Przestań wypytywać Martę, mój stryju, rzekł w tejże chwili Henryk. Ona ci nic nie odpowie, nie może odpowiedzieć.
— A to dlaczego? zapytał pan Savanne ździwiony.
— Dlaczego? Ja już odgadłem. Ponieważ bezwiednie posłuszną była woli tajemniczej i wszechwładnej. Znajdowała się ona pod wpływem suggestji i po obudzeniu nie może pamiętać nic o rozkazach, jakie jej były dane, ani o ich wykonaniu.