Strona:X de Montépin Marta.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wowo tylko dopomagała pani Sollier do pchania katarynki. Przeszły przez most, kierując się do stacji Champigny, ale gdy przybyli na drogę, prowadzącą nad brzegiem rzeki, Weronika zatrzymała się. Nagle zabrakło jej sił.
— Coraz goręcej, rzekła. W willach parku Saint-Maur każdy zapewne siedzi teraz w domu. Kto zechce sobie przeszkadzać, gdy zagramy nasze piosenki. Moglibyśmy jeszcze trochę odpocząć, czekając, aż słońce zejdzie niżej Upał mi dziś dokucza.
— I mnie także, babciu, odpowiedziała dziewczynka. Czuję się bardzo znużoną. Chodźmy nad brzeg Marny, tam, gdzie taka piękna trawa i cień od wielkich drzew na wybrzeżu. Będziemy w cieniu i zaczekamy, aż upał trochę przejdzie.
— Dobrze, poprowadź mnie. Przyjemnie będzie usiąść na trawie pod dużemi drzewami.
O’Brien, który podążył za niemi, nie tracił z oczu żadnego z ich poruszeń, i zobaczył wkrótce, jak niewidoma i dziecko zatrzymały się obok sztachet, i usiadły, a raczej położyły się na trawie. Babka i wnuczka znajdowały się właśnie naprzeciw sztachet posiadłości Daniela Savanne.
O’Brien posunął się ukradkiem do drzew, stojących nad brzegiem rzeki. Tu usiadł i przyglądał się uważnie. Po niejakim czasie zobaczył, że ociemniała wyciągnęła się na trawie obok wnuczki. Zaczekał jeszcze dziesięć minut, wstał i zwolna przeszedł tuż obok nich.
Dziecko spało już snem głębokim, lecz pani Sollier czuwała jeszcze, gdyż na odgłos bardzo nawet cichy