Strona:X de Montépin Marta.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tem ból przejmujący... Straciłam przytomność... i odzyskałam ją dopiero na tem łóżku w szpitalu.
— To nie wiesz pani, czy w chwili, gdy padłaś ugodzona kulą, pozostał w twem ręku jaki przedmiot, oderwany od tego łańcuszka?
— Nie wiem... nie pamiętam.
— Otóż ja powiem pani, że, gdym panią podniósł bezwładną, znalazłem w zesztywniałaj ręce pani, klejnocik, brelok, niezawodnie oderwany od łańcuszka, któregoś się chwyciła dla zatrzymania mordercy.
— Brelok, powtórzyła Weronika, wysłuchawszy kataryniarza z uwagą.
— Tak, z pieczątką, prawdziwy majstersztyk, wielkiej wartości, wyobrażający lwa leżącego, prześlicznie cyzelowanego, trzymającego w szponach szmaragd, z wyrytemi na nim dwiema literami H. i N.
— H. i N. zawołała niewidoma, ależ to może być wskazówką.
— Zapewne! bardzo ważną, bo może bardzo dopomódz do okrycia winowajców...
— Czyś oddał tę pieczątkę sędziemu?
— Nie. Chciałem wprzód poznać pani wolę bo mnie się zdaje, że w tajemnicy, otaczającej zbrodnię, istnieje jakiś związek z majątkiem Marty, z jej ojcem... Powiedziałem więc sobie, że nie powinienem nic przedsięwziąć, przed poradzeniem się pani...
— Dobrześ uczynił, Magloire... masz ten brelok?
— Tu, przy sobie. Razem z kwitem pana Verniere.
— To dobrze. Oddasz mi je zaraz. Teraz pojmuję i wierzę, iż życie me nie będzie zupełnie bezużytecznem.