Strona:X de Montépin Marta.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z nią podążył do Paryża.
Weronika oczekiwała ich ze wzrastającą niecierpliwością, Nagle drgnęła całem ciałem. Drzwi skrzypnęły i usłyszała, jak dozorczyni wyrzekła:
— To tutaj, panie i panienko... Proszę wejść.
— Marta!.. Magloire! zawołała Weronika.
— Babciu! babciu! zawołała dziewczynka, rzucając się w ramiona niewidomej, która drżącemi rękami szukała jej twarzy i pokryła pocałunkami i łzami.
Magloire, stojąc przed łóżkiem, patrzył na twarz Weroniki, poznaczoną bliznami, zaledwie dającą się poznać.
— Ociemniała!.. Ociemniała!.. wyszeptał głucho, widząc, jak szuka twarzy dziecka.
Marta zawiesiła się na szyi Weroniki; całowała ją, ściskała, płakała zarazem z żalu i radości.
— O! popatrz na mnie, popatrz, babuniu, wyjąkała, niech widzę, że na mnie patrzą twoje oczy...
— Ja nie mogę już patrzeć, ja nie mogę cię widzieć, moje dziecko, wyrzekła Weronika głosem złamanym.
— Nie możesz, babciu!.. a to dlaczego? Powiedz mi, rzekło dziecko.
— Jestem ślepą.
— Ślepą! powtórzyła Marta z rozpaczą. Potem rzuciwszy się ku mańkutowi, który stał bardzo blady, jakby skamieniały, zawołała: Magloire!.. Magloire!.. Czy słyszysz?.. Rozumiesz?.. Babcia jest ślepą!..
— Ach, cóż ja uczynię? narzekała Weronika. Niemam nawet nikogo, ktoby mnie mógł prowadzić.
— O! babciu, babciu! przerwała Marta, nie mów tego. Czyż ja przy tobie nie jestem i czyż nie będę,