Strona:X de Montépin Marta.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Maure, to w tym domu nocujecie?
— Tak, panie... tutaj mamy dobrze.
Amerykanin wiedział już dość. To, jak myślał, powinno mu było znacznie ułatwić wykonanie planu.
O’Brien wyjąwszy luidora z kieszeni i trzymając go w palcach, zbliżył się do Marty i pokazał go jej, podsuwając wprost przed oczy.
Dziecko na widok błyszczącego metalu, wyraźnie zadrżało nerwowo, i spojrzenie jego utkwiło się w tarczy złotej, od której jakby nie mogło się oderwać.
Magnetyzer miał uśmiech na ustach. Doświadczenie, którego spróbował, udało się zupełnie. Marta była w wysokim stopniu wrażliwa na magnetyzowanie.
— To dla twej babci, rzekł do niej, i za każdym razem, gdy was spotkam, dam wam tyle.
Równocześnie włożył luidora do ręki dziecku, któremu, jak widział, powieki drgały szybko.
— Dziękuję panu za babcię, wyrzekła dziewczynka głosem zmienionym.
O’Brien zapłacił za kieliszek koniaku i znikł.
— Babciu, rzekła Marta, ten pan dał nam pięknego luidora, nowiusieńkiego, na dwadzieścia franków.
— Niech będzie błogosławiony, wyszeptała niewidoma, i niech mu to przyniesie szczęście.
— Czy ten dobry pan, mieszka w Parc Saint-Maure? zapytała dziewczynka właścicielkę zakładu.
— Być może, ale chyba od niedawna, gdyż widzę go po raz pierwszy, odrzekła zapytana.
Pani Sollier i Marta ukończyły skromne śniadanie.
Amerykanin po tem, czego się dowiedział, sądził,