Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w któreby uwierzono, było prawie nieprawdopodobieństwem. A znów czy znajdzie kiedykolwiek lepszą sposobność do uczynienia tego wyznania, które mu usta paliło? Wahanie jego trwało krótko,
— Pani — wyjąkał — przed panią nie umiałbym kłamać... winien jestem, wiem o tem, ale błagam panią o przebaczenie... Wysłuchaj mnie pani bez gniewu... zakradłem się tutaj w nocy, jak złodziej, gdyż pragnąłem przywłaszczyć sobie bukiet... ten bukiet, który pani przez zapomnienie zostawiłaś na stole w altanie...
I, mówiąc to, zbliżył wiązankę róż do pochylonej twarzy Berty.
Gdyby ciemności ledwie przejrzyste, nie otaczały obojga aktorów tej sceny nocnej, zauważyćby można było, jak twarz dziewczęcia spłonęła rumieńcem.
— Bukiet... — powtórzyła Berta głosem cichym i jakby złamanym przecież zwiądł od upału a prawie niema zapachu... więc na co on panu?..
O córki Ewy! córki Ewy! jak najskromniejsza z was potrafi wyrwać z głębi serca wyznanie, które przeczuwa, zgaduje a jednak chce usłyszeć!
— To w oku pani zwiędły te kwiaty!.. odparł Sebastyan ogniście — zapach ich ulotnił się na pani ustach!... Dla tego pragnąłem je mieć!!.. Co od pani pochodzi, to święte dla mnie!.. Nie jestem poetą... jestem żołnierzem... nie umiem się wyrażać... Słów brak mi do wypowiedzenia przepełniających mą głowę myśli... Pozwól pani sobie jednak wszystko powiedzieć... Jestem u nóg pani, to prawda, ale z tak głębokim szacunkiem, że to pani nie może obrazić... Miej pani litość nad człowiekiem, który już do siebie