Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Naprawiła ten nieład i rzuciła się zmęczona na szesląg.
Zaledwie głowa jej dotknęła poduszki, natychmiast sen ją zmógł, sen nagły i nieprzeparty, jaki następuje po wyczerpujących siły wzruszeniach.
Zresztą ten twardy sen krótko trwał. W niespełna godzinę Berta obudziła się, czując się bardzo cierpiącą. Oddychała z trudnością dusznem powietrzem. Słońce lipcowe za dnia rozpaliło mury. Okna zamknięte spowodowały jeszcze większe gorąco.
Berta powiodła ręką po spotniałem czole, wstała z sofy nie bez wysiłku, przystąpiła do okna, otworzyła je, i z wielką rozkoszą poczęła oddychać czystem orzeźwiającem powietrzem.
Noc była niezwykle piękną, jeszcze piękniejszą niż o dziewiątej wieczorem; księżyc w pełni przesuwając się na niebie, coraz bardziej rozwidniał okolicę. W parku kwiaty przerózne, a zwłaszcza róże, słały dokoła upajające wonie. Pośród wielkiej ciszy przyrody słychać było tylko brzęczenie ładnych motyli, zwanych sfinksami, Dolatywał jeszcze szum strumienia Cusancin trącającego o kamienie, i odległe „tik-tak“ kół młyńskich w dolinie „Czerwonego-Młyna“...
Orzeźwiona świeżem powietrzem, otoczona temi woniami, Berta uczuła się nagle uspokojoną i ożywioną. Nerwy ukoiły się. Jakaś błogość przejęła całą jej istotę. Zapragnęła cała się skąpać w tej odradzającej atmosferze.
Na to dość jej było wyjść z zamku i pochodzić przez kilka minut po parku.
Dziewczę nie zawachało się. Wzięło świecę