Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/510

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Odmawiasz pan!.. — wyjąkała ze łkaniem — odmawiasz!..
— Muszę... Tu chodzi o honor mój i szczęście... Nie chcę ich pokrzywdzić...
— Co pan mówisz o swem szczęściu!.. Pan Herminii nie kochasz!
— Miłość sama przyjdzie!.. Jakże niema przyjść?.. Dziecię to urocze, to anioł! któż może lepiej o tem wiedzieć nad panią? A aniołów się kocha...
— Armandzie, Armandzie, czy chcesz mnie doprowadzić do rozpaczy?
— Zkądże ma tu być rozpacz?.. Czyż mam być tem dotknięty boleśnie, iż związanie przyszłości pani córki z moją przyszłością tak panią niepokoi?.. Nie kłamałem nigdy... Więc przysięgam pani, że we wszystkiem chcę iść za przykładem pana de Nathon... Przysięgam pani, że będę dla Herminii tem, czem on był dla pani... wzorowym, najlepszym mężem... A jeżeli pani przysięgam, to dlatego że pewny jestem siebie.
— Armandzie, ulituj się nademną... nie zmuszaj mnie do wyznania upokarzającego... nie zmuszaj mnie, ażebym się rumieniła przed tobą...
Jakże po słowach tych, można było jeszcze powątpiewać o występnej namiętności nieszczęsnej kobiety. Ogarniał ją paroksyzm gorączki. Miała już zawołać: Kocham cię!
Armand blady był z przerażenia,
— Nie, pani — odparł, wzdrygając się — nic nie masz do wyznania przedemną, a ja nie powinienem pani słuchać... Pan de Nathon, najwyższy sędzia w tem, co jestem wart, oddaje mi swój najdroższy