Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/458

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż tam takiego?..
— Pan cię potrzebuje... kazał mi cię szukać...
— To i cóż z tego, pan może poczekać... przecie się nie pali...
— Zapewne że mógłby, ale zdaje się, że nie ma ochoty... Jakby się wściekł... Dzwonił na ciebie i dzwonił, aż urwał sznurek... klnie... tupie nogami...
— A to musiano go chyba zamienić... — szepnął August zdumiony.
— Zamieniono czy nie zamieniono, ale radzę ci się pośpieszyć, ażeby źle z tobą nie było... Dziś z nim żartować nie można... Mógłby odrazu się z tobą rozprawić...
Lokaj wzruszył pogardliwie ramionami i uśmiechnął się, jako pewny siebie.
— Ze mną nie tak łatwo się rozprawić! — odparł — mnie nikt nie ruszy z domu!.. Ale idę, kiedy panu tak pilno!.. Ale to pierwszy raz i ostatni, nie trzeba go przyzwyczajać... Zastąp mnie, Józefie, w partyi... Ja mam dziewiętnaście, a Rossignol cztery.. O! ci panowie, jak to oni są bez żadnego wyrozumienia... Kiedyż i ja nareszcie zostanę panem?..
August opuścił knajpę bardzo niezadowolony, a nawet oburzony niedelikatnością Armanda Fangela
Przyszedłszy do pawilonu na bulwarze Hausmana, lokaj rzucił cygaro, wszedł na schody, otworzył drzwi od przedpokoju własnym kluczem i pokazał się w salonie.
Armand, czekając nań, stał przy kominku, zobaczywszy go, zawołał:
— Jesteś nareszcie! Przecie!