Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

co nie upadła zemdlona, ale uratowała ją resztka energii... Dał się słyszeć trzask... przeszkoda ustąpiła.
Pani de Nathon obróciła się i zrozumiała teraz przyczynę swego przerażenia, która była przecie bardzo prosta.
Koniec jej bardzo powłóczystej sukni zaczepił się we drzwiach, gdy je zatrzasnęła raptownie. Gwałtownem szarpnięciem wyrwała suknię, Kawałek jedwabnej materyi udarł się jednak i pozostał między progiem a podłogą.
Hrabina wróciła się odczepić ten kawałek materji, którego obecność w takiem miejscu mogła ją poważnie skompromitować. Już miała drzwi otworzyć, kiedy ozwały się jakieś kroki lekkie i prędkie w korytarzu oszklonym. Pośród zieleni, otaczającej ściany, zarysowała się ujmująca postać. To Herminia weszła do galerji.
Berta ledwie zdążyła wsunąć za gorset fotografię, którą wciąż jeszcze trzymała w ręce i zaczęła obrywać kwiaty z najbliższego krzewu.
— A to ty tu jesteś, mamo!.. — zawołało dziewczę. — A ja myślałam, że jesteś w swoim pokoju... Cóż tu mama porabia?..
— Widzisz, moje dziecko — odpowiedziała hrabina, usiłując zapanować nad swem wzruszeniem — zrywam kwiaty...
— To jest mama je obłamuje... A przecie sama mama mówiła mi, że to kwiatkom szkodzi... To też muszę kochaną mamę połajać po raz pierwszy w życiu... Jeżeli mamie potrzeba nożyczek, oto są moje, bo i ja właśnie przyszłam zerwać trochę kwiatów, ale nie obłamując ich.