Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakkolwiek oskarżenie spadło nań niesłusznie, czyż mógł się usprawiedliwiać?
— Jeżeli umrze — podchwycił hrabia — nic mnie nigdy nie pocieszy!.. Kochałem go jak syna i dumny byłem z niego... Chcę go natychmiast zobaczyć!.. Pójdź pan!..
W parę minut Henryk i p. de Mornay wchodzili do pokoju Armanda.
Stan rannego nie uległ żadnej zmianie, najsilniejszemi środkami orzeźwiającemi nie można go było ocucić.
— Panie hrabio — rzekł młody doktór do pana de Nathon — usilnie pana proszę o wezwanie na konsylium najpierwszych powag lekarskich w Paryżu. Sam nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za leczenie w tym wypadku...
Henryk uścisnął rąkę młodzieńcowi, który łączył rzecz rzadka, skromność szczerą z prawdziwą wiedzą i prosił pana de Bracy, ażeby czemprędzej udał się do lekarzy.
— Jak Bertę o tem uprzedzić? — namyślał się hrabia. — Cierpiąca i do tego bardzo wrażliwa, nie jest w stanie przenieść tej fatalnej wiadomości. A znów jak to przed nią ukryć? czyż podobna? Baronowa tylko może mi doradzić... Jest ona matką chrzestną Armanda, a prawdziwą matką z uczucia... Trzeba ją natychmiast powiadomić, natychmiast...
Pan de Nathon nie wrócił już do pałacu, lecz udał się do pani de Vergy, którą straciliśmy z oczu od niejakiego czasu.
Baronowa, dowiedziawszy się o pojedynku i o jego strasznym rezultacie, podwójnie była wzruszona