Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/408

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a odjedz, odjedź... Jeszcze chwilka a musiałbym zmykać... No, ale jesteś pani nareszcie... Dokąd jedziemy?..
Berta wymieniła ulicę, na którą wychodziła furtka ogrodowa.
— A który numer? — spytał woźnica.
— Sama was zatrzymam.
— Dobrze!.. Wio!..
Szkapa ruszyła z miejsca z trudnością i karetka potoczyła się, kiwając się na wszystkie strony.
Tymczasem pani de Nathon dziękowała Bogu z istnym szałem wdzięczności. W myślach, porównywała siebie ze skazanym na śmierć, którego niespodziewanie ułaskawiono.
Cieszyła się, że sama Opatrzność zrządziła tak, iż niepotrzebną uczyniła rozmowę taką niebezpieczną i kompromitującą, jaką zamierzyła mieć z Armandem Fangel.
Zatopiona w rozmyślaniach, nie czuła nawet długiej jazdy i drgnęła, gdy się karetka zatrzymała.
— Jesteśmy już na ulicy... — zawołał woźnica. — Gdzie się obrócić?..
Berta wychyliła się przez drzwiczki.
— Trzy bramy dalej... — odpowiedziała.
Karetka znów się potoczyła i stanęła na oznaczonem miejscu.
Woźnica otworzył drzwiczki.
— To i jesteśmy — rzekł — masz pani cacko, a dawaj pieniądze... Trzy godziny po trzy franki, moja pani, to jest dziewięć, franków... a za grzeczność moją chyba nie zapomni pani o dobrym dodatku...
— Bądź pan cierpliwym jeszcze kilka minut... —