Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Może się przesłyszałem... — rzekł — coś pan powiedział...
— Powiedziałem „niezgrabiarz!“ — odparł margrabia z miną wyzywającą — i tego nie cofam, mój „paniczyku“.
— Tytuł za tytuł, mój „stary“ panie — podchwycił Armand. — Ja może jestem niezgrabnym, ale pan jesteś gburem...
Ta nazwa mogła Gouliana zirytować, ale pierwsza wprawiła go w wściekłość!
Jakto, jego nazwano starym i publicznie, na balu!
Tego nie mógł ścierpieć!..
— Bałwanie!.. — zawołał głosem zdławionym od gniewu — zaraz dostaniesz za swoje...
I podniósł rękę, chcąc uderzyć Armanda.
Ale ręka nie opadła. Młodzieniec schwycił ją w górze i ścisnął tak, że jej o mało co nie zgniótł.
Margrabia ryknął z bólu.
— Tak postępują sobie tylko pijani tragarze — odezwał się Armand — a ja nie nawykłem do tego... Masz pan mój bilet wizytowy... Czekam na pański...
Pan de Flammaroche porwał glansowaną kartę, którą mu podawano i przeczytał głośno nazwisko i adres.
— „Armand Fangel“!.. Bulwar Hausmana!.. — i zaśmiał się szyderczo, złowrogo ha! ha!.. ależ ja cię znam mój młodzieniaszku!.. Mieszkasz w pawilonie pałacu hrabiego de Nathon... Jesteś sekretarzem męża a kochankiem żony!..
Nie dokończył. Armand, od błyskawicy szybszy, wypoliczkował mu twarz z obu stron. Straszliwa, pełna zgrozy scena miała się odbyć.