Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zejść w głąb przepaści bezdennej lub bosą nogą przejść przez płomienie pożaru, nie zawachałabym się!
Wybiegła na ulicę, drzwi tylko przymykając.
Natychmiast, skoro tylko hrabina znikła, Fanny przebyła przestrzeń, przedzielającą ją od tych drzwi i otworzyła je przezornie. Nie wyszła jednak, lecz się tylko wychyliła na ulicę i zobaczyła panią de Nathon bardzo już daleko.
— No i ktoby to pomyślał — rozśmiała się pokojówka — taka cnotliwa, taka cnotliwa i włóczy się po nocy na bale, na schadzki... Pędzi na piechotę po błocie, jakby to nie miała stangretów, powozów, koni na swoje rozkazy! I ręcz tu teraz za kogo!.. Dalibóg, teraz ledwie za siebie będę śmiała ręczyć!..
To mowiąc, panna Fanny trzy razy kichnęła, poczem odezwała się znowu:
— Wiem już dla siebie dosyć... Wiem, co mam trzymać... Panią mam teraz w ręku... Brrr... noc taka zimna... Zamoczyłam nogi... Kataru dostanę... Nie mam tu po co dłużej stać.. Pójdę się położyć spać... Dość będzie się obudzić, jak hrabina wróci...
Pozostawmy zacną, poczciwą osobę w drodze do swego ciepłego pokoiku, a powróćmy do pani de Nathon.
Hrabina przeszedłszy niebawem na inną ulicę, gdzie pomimo spóźnionej pory, uwijało się sporo przechodni, poczuła się śmielszą i zwolniła szybkiego kroku. Ale przez cienkie jedwabne buciki śnieg przemaczał jej nogi, a co gorsza, niejeden mężczyzna widząc na ulicy po północy kobietę samą w stroju maskowym, zaczepił ją dość rubasznie, nieraz z bezecnemi żartami.