Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż cię to ukąsiło? zwaryowałeś, czy co? — spytał robotnik.
— Zdawało mi się, że gdzieś w sypialni mego pana widziałem klucz zupełnie do tego podobny... Ale nie...
Druga wybiła na zegarze stołowym, misternie inkrustowanym bronzami.
— Zmykam! — zawołał Rossignol — jak robota naprzód zapłacona, nie trzeba na nią dawać czekać...
— Odprowadzę cię na dziedziniec...
W pięć minut potem, ślusarza wprowadzono do pani de Nathon.
Berta była sama, o co się postarała, a gęsta woalka nie zasłaniała jej twarzy, Rossignola olśniła jej piękność.
— Kroćset tysięcy! — pomyślał. — Wcale nie żal mi tego faceta, dla którego zrobiłem ten kluczyk...
Poczem dodał głośno:
— Pani hrabino, oto szkatułka... Spodziewam się, że pani hrabina będzie zadowolona...
— Tak, bardzo dobrze... — odpowiedziała Berta, nie patrząc nawet na przedmiot, pokazywany jej przez robotnika. — Ale to nie wszystko...
Rossignol, na znak, że rozumie o co chodzi, mrugnął oczami w sposób tajemniczy.
— Tak... tak... — rzekł przyciszonym głosem — jeszcze rzecz... najgłówniejsza... powiadam pani... pieścidełko... klejnocik... mam w kieszeni... Sama pani hrabina osądzi... proszę.
Berta wzięła żywo klucz.
— Czy jesteś pan pewny — spytała — że nada się dobrze do zamku, którego odciśnięcie panu dałam?