Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Na miłość boską, zastanów się jeszcze!..
— Nad czem?.. Im dłużej to trwa, tem cięższą jest hańba... Jutra czekać nie będę... dziś mu jeszcze powiem...
— To niemożebne... nie możesz... nie powinnaś mówić... nie powiesz...
— A któż mi zabroni?
Baronowa upadła na kolana przed kuzynką i sama teraz, ukrywszy twarz w dłoniach, wyszeptała głosem pełnym przerażenia i rozpaczy:
— Berto, przebacz mi... przebacz...
Zdumiona tem błaganiem, pani de Nathon, oderwana chwilowo od swych myśli, ujęła Blankę za ręce i zawołała:
— Ty przedemną klęczysz... czy śnię!.. Wstań, zaklinam cię...
— Nie, dopóki mi wprzód nie przebaczysz...
— A cóż ci mam do przebaczenia, tobie, najpoczciwszej, najlepszej siostrze? tobie, coś żyła po to tylko, ażeby mnie kochać i krzepić?
— Nachyl się ku mnie, moja droga Berto — mówiła baronowa — bliżej... bliżej jeszcze... To, co ci mam wyjawić, nie śmiem powiedzieć głośno. Wysłuchaj mnie, jeżeli możesz, bez gniewu, a potem nie znienawidź mnie...
— Ja mam ciebie nienawidzieć?.. — odrzekła hrabina — wiesz, że to niemożebne... Słucham cię jak zawsze, droga Blanko, kochając cię nieskończenie, a cokolwiek mi powiesz, nie zmieni się moje uczucie.
— Oby Bóg dał! — szepnęła baronowa z przeciągłem westchnieniem, potem po chwili milczenia, jakby zebrawszy siły dla ciężkiego wyznania, odezwała się: