Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pani de Vergy przyjechawszy do zamku, poszła wprost do pokoju Berty.
Panna de Franoy usłyszała tętent koni, potem przyśpieszone kroki kuzynki. Zbliżyła się do drzwi i chociaż mówiła zrana, że jest spokojną zupełnie i przygotowana na wszystko co może ją spotkać, czekała z trawiącym ją niepokojem, aż twarz jej płonęła gorączkowym rumieńcem.
Gdy drzwi się otworzyły, miała jednak tyle mocy nad sobą, że nie odezwała się z żadnem zapytaniem. Wargi jej pozostały nieme, ale wzrok jej pytał baronowę niezmiernie wymownie.
Pani de Vergy przystąpiła do niej, ujęła głowę jej w dłonie i okryła pocałunkami oczy jej i włosy.
— Moje drogie dziecko — rzekła do niej następnie — nie omyliłam się wróżąc ci szczęście... Bądź szczęśliwą... Całkiem szczęśliwą... Bez żadnej trwożnej myśli, bez niepokoju, bez zgryzoty... Możesz nią być...
— Jakto! — zawołała Berta, ledwie oddychając ze wzruszenia, z oczyma wpatrzonemi w jeden punkt i drżącemi wargami — jakto?.. Henryk mnie jeszcze kocha?.. jeszcze mnie chce?..
— Kocha cię bardziej jeszcze. Najgorętszem pragnieniem jego, wyłączną jego myślą, jest nazwać cię swą żoną....
— Chociaż... czytał?..
— Tak — odpowiedziała Blanka głosem, który usiłowała uczynić jaknajpewniejszym.
— I przeczytał do końca?..
— Do końca...
— A ty, kiedy on czytał, patrzyłaś na niego?