Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

P. de Nathon zatrzymał się kilka sekund przy na wpół otwartych drzwiach i słuchał.
— Prześliczne — rzekł do siebie — ale w każdej nucie czuć łzę. Zkądże taki smutek w duszy tego dziecka, że każe płakać fortepianowi?
P. de Nathon widział Bertę, ona jednak, nie domyślała się jego kroków.
Dziewczę siedziało przy fortepianie. Długie palce biegały po klawiszach. Głowa przechyliła się w tył, wzrok zapatrzony w dal, miał wyraz bolesnego marzenia. Wargi poruszały się z lekka, jakby szepcząc śpiew, płynący z jej serca, a którego nikt jednak nie słyszał.
W tej postaci niedbałej Berta była piękną i wzruszającą, jak żywy posąg Rezygnacyi.
Henryk lekko zapukał we drzwi.
Panna de Franoy drgnęła, jak każdy znienacka ocknięty, przy przejściu raptownem od marzeń do rzeczywistości. Oczy jej, zwróciły się na przybysza.
Powstała żywo i rzekła:
— Jakto, panie hrabio, to pan!.. Uczyłam się... Byłam trochę roztargnioną... Przestraszył mnie pan...
Zapewne szuka pan mego ojca... Niewidziałam go, ale zapewne znajdzie go pan w zamku...
— Właśnie, tylko co przed chwilą rozstałem się z jenerałem — odpowiedział pan de Nathon, niemniej zmieszany od dziewczęcia — a jeżeli pozwoliłem sobie zakłócić spokój pani i samotność, to jedynie przychodzę z jego zlecenia...
— Ojciec pana przysyła? — zapytała Berta z niespokojnem ździwieniem,
Hrabia skłonił się.