Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mienia na zbytkowne szaleństwa choćby części tego majątku, którego użyć można tak pożytecznie i szlachetnie... Cóż panu mam powiedzieć o swej naturze? Człowiek dla samego siebie jest złym sędzią, ułomna istota ludzka aż nazbyt skłonna uważać się za doskonałość... Nie wiem co jestem wart... Mam to jednak przekonanie, że brzydzę się najzupełniej cudzą krzywdą i fałszem... Lubię wszystko co jest dobre... Uwielbiam wszystko, co wielkie i piękne... Wreszcie zdaje mi się, jenerale, że gdyby która kobieta zgodziła się mnie pokochać, chociaż nie jestem już tak młodym, mógłbym ją uczynić szczęśliwą.
Głos pana de Nathon drżał i prawie niewyraźnym był, gdy domawiał tych ostatnich słów.
— O! — zawołał jenerał — czuję to... jestem pewien... ręczę na swą duszę!.. Kobieta, którą pokochasz hrabio i która pana pokocha, kobieta, która nosić będzie twe nazwisko, będzie niezawodnie szczęśliwą pośród najszczęśliwszych!..
— Cóżby mi więc pan odpowiedział szepnął hrabia, a policzki jego zazwyczaj blade, zapałały mu żywym rumieńcem cóżby mi pan odpowiedział, gdybym się oświadczył, gdybym wyznał, że ta, którą kocham...
— No, to Berta!.. — przerwał jenerał.
Pan de Nathon na chwilę osłupiał,
— Jakto! pan wiedziałeś?..
— Najlepszy pan masz dowód! odparł starzec ze śmiechem — daremnie jesteś pan dyplomatą i to dyplomatą wytrawnym... tajemnice stanu umiesz pan ukrywać wybornie... ale tajemnice miłości są jak delikatne perfumy... zawsze je łatwo poczuć...