Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wielką sprawiłeś mi pan ulgę... Myślałem, że pan nam okazujesz uprzejmość tylko przelotną, jak to zwykle między znajomościami w podróży... Byłoby to bardzo niedobrze wobec naszej sympatyi!.. Zresztą stary może wszystko mówić... Ja już pana miałem za niewdzięcznika!..
— I niezawodnie byłbym nim, gdyby państwa dobroć nie miała ująć mnie głęboko za serce... Ona się w niem wyryła... wspomnienia o niej niezatarte... Uśmiechałem się przy zbliżającym się odjeździe państwa, wiedząc, że wkrótce znów się z państwem zobaczę...
— Doskonała przyszła panu myśl!..
— Więc pozwalasz mi, panie jenerale, podążyć za państwem?.. Nie będę natrętem...
— Alboż pan być nim możesz?
— A łaskawe amazonki, które przeprowadzałem przez wąwozy pirenejskie, raczą mi z kolei być przewodniczkami w swych rodzinnych dolinach...
— Spłacimy nasz dług, przyrzekam panu, panie hrabio... — odpowiedziała baronowa ze śmiechem.
— Ale panna de Franoy nic nie mówi.
— Ja ręczę za nią...
Gdy wymieniano te słowa, Berta, milcząca i zadumana, pytała sama siebie w myśli z przerażeniem.
— Czemuż byłam tak smutną gdy myślałam o jego obojętności dla nas?.. A dlaczegóż teraz przejmuje mnie niepokój, niepokój bolesny, gdy wiem że on ma przyjechać... Cóż się to dzieje ze mną?.. Jakież miejsce zajmuje ten człowiek w mych myślach i mem życiu?.. Jakież nowe niebezpieczeństwo mi grozi?.. Czyż mało się nacierpiałam?..