Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXI.

Sebastyan zaledwie rozstał się z panną de Franoy, a już spotykała go bardzo dotkliwa przykrość, już doznawał pierwszego zawodu.
Przyszedł na łąkę, nie zastał konia, uwiązanego u wierzby,
Rumak arabski, przestraszony widocznie ciągłymi piorunami, urwał się i uciekł. Musiał więc Sebastyan pieszo wracać do Hantmont, co było tem nieprzyjemniej, że burza po krótkiej przerwie znowu zaczęła się srożyć. Deszcz lał strumieniami, wicher dął gwałtownie. Oficer, jak wiadomo, za kilka godzin miał się pojedynkować, więc zmęczenie takie, przy spotkaniu ze szpadą w ręku, mogło mu wielce zaszkodzić.
Szedł, przeklinając nawałnicę i o świcie stanął we wsi.
We drzwiach zobaczył ojca na wpół ubranego. Starzec niespokojny, krzyknął na widok jego radośnie i pochwycił go w objęcia tak mocno, jakby chciał zdusić.
Koń, który przybiegł do domu bez jeźdzca, obudził mera przeciągłem rżeniem. Poczciwy handlarz drzewa, myśląc, że syn stał się ofiarą jakiegoś wypadku włosy sobie wyrywał, lamentował, rozpaczał. Nie miał kogo posłać ażeby szukać syna, gdyż cała służba była po za domem, zajęta odwożeniem drzewa do miasta, a sam, złamany niepokojem, niemiał siły iść.