Kiedy żyjesz, dziarsko żyj!
Wino masz, to wino pij,
Wrogów masz, to wrogów bij!
Boć ty przecie kawał zucha,
Hu ha!
Głos ucichł.
Przy ostatnim wierszu. ostatniej zwrotki porucznik zasnął, ale sen miał przykry, pełen złowróźbnych widziadeł, wśród których ukazywała mu się bezustannie twarz młodej arabki, uderzająca dziwną pięknością i z dziwnym uśmiechem na szkarłatnych ustach.
Wtem około północy obudził się.
Czuł się zmęczonym, rozgorączkowanym, kroplisty pot zraszał mu czoło.
Nieraz nocy poprzednich, kiedy upał dokuczał w tej izbie, rozpalonej w ciągu dnia promieniami słonecznemi, porucznik spędzał godzinę lub dwie na tarasie domu, dla odetchnięcia powietrzem, które orzeźwiał wiatr od strony morza.
I tym razem nie chciał obudzić swych kolegów, których chrapanie głośne rozlegało się wśród zupełnej ciszy, wszedł na drabinę bez najmniejszego hałasu i spróbował podnieść klapę, otwierającą wejście na dach — ale napróżno!..
Deska oparła mu się po raz pierwszy, jakby przywalona jakimś ogromnym ciężarem.
Zdziwiony wielce, ale jeszcze nie nastraszony, zeszedł z drabiny i zbliżył się do wązkiego okienka, wychodzącego na pustynię.
Okno nie miało szyb tylko kraty, które się wcale nie otwierały.
Przez kraty te, Sebastyan spojrzał na pogrążony w ciemnościach krajobraz.