Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miał płowe, kręcące się z lekka, czoło bardzo białe, chociaż nieco już pomarszczone. Zarost jasny i jedwabisty okalał twarz delikatną i bardzo regularną, lecz trochę zmęczoną. Sine obrączki podkrążały duże, ciemne oczy niezwykłego blasku. Cera była blada, wargi czerwone, zęby prześliczne, twarz ta wogóle oryginalna miała zazwyczaj wyraz impertynencki, co bardzo jej wdzięk obniżało.
Na powitanie przybyłego wyszedł rządca zakładu i odezwał się grzecznie.
— Zapewne mam zaszczyt mówić z panem margrabią de Flammaroche, którego przyjazd mieliśmy zapowiedziany na dzisiaj?
— Tak, ja nim jestem... — odpowiedział Goulian i dodał:
— Spodziewam się, że przygotowano mi mieszkanie?
— Wszystko w porządku i pan margrabia zastanie w swym pokoju list, który jakiś służący przywiózł konno dziś z rana.
Nadmieniamy nawiasem, że był to list od baronowej de Vergy, zapraszającej margrabiego na obiad dnia następnego.
— Ułożyłem się z poczchalterem w Baume-les-Daumes — podchwycił Goulian — i będę miał tu konie i pocztyljona przez cały czas mojego pobytu... Czy macie tu stajnie i wozownie?
— Są panie margrabio...
— To dobrze... A jakże, kąpiących... dużo jest?
— Jak teraz, mamy trzydziestu...
— Skąpo — odparł margrabia — Vichy, Dieppe