Strona:Wywczasy młynowskie.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biła widać baba. Trudno wyżyć wśród takich sprzeczności, a wyżyć trzeba — niema rady.
Sucharowa zdawała się wymagać od Kwiatka pokory, potulności, pochlebstwa, w ogóle galanterji, na jaką pies zdobyć jest się w stanie.
Suchar znowu, pełen obaw przed złodziejami, pragnął, żeby pies okazywał na podwórku dużo buty i przedstawiał się wobec ludzi obcych jako nadzwyczajnie zły, zuchwały. Nieraz w nocy wyłaził chłop i podjurzał Kwiatka do zajadłego szczekania, chociaż nie było żadnej przyczyny.
Pies, jak mógł, usiłował dogadzać każdemu, a i tak rzadko kiedy widział na ustach swego pana uśmiech zadowolenia; jeszcze mniej często obdarzała go gospodyni jakim ochłapem, stanowiącym rodzaj gratyfikacji.
Takie zachowywanie się ludzi musiało nieuchronnie wyrabiać w zwierzęciu obłudę. Możnaby powiedzieć, że Kwiatek był z tego powodu innym psem prywatnie, a innym oficjalnie. Częstokroć na boku, po za oczyma obojga Sucharów, pogonił sobie za kurą, a gdy ją pochwycił, naskubał z niej tyle pierza, że ledwie to mógł wypluć. Innym razem uciął porządnie prosiaka, wałęsającego się po podwórku, aż biedactwo z bólu na gwałt zakwiczało. Ze starą kocicą to już teraz stale pozostawał na stopie wojennej: czy się spot-